Nie od dziś wiadomo, że Mamy działające w Radzie Rodziców są niezawodne i potrafią „załatwić” każdą sprawę. Mają szerokie znajomości, jak się okazuje, sięgające nawet nieba. Udało im się skutecznie zaprosić do szkoły samego Świętego Mikołaja.
Wizyta miała miejsce, oczywiście, 6 grudnia.
W tym dniu, już od rana, czuć było podekscytowanie. Wiadomo, niektóre dzieci czuwały w nocy, aby nie przegapić przybycia Świętego z Mirry, inne zmrużyły oko tylko na moment i już było po sprawie, jeszcze inni wcale się nie doczekali ani Mikołaja, ani prezentów. A tu proszę, w biały dzień pojawił się na szkolnych korytarzach ( podobno było trochę problemów z zaparkowaniem reniferowego zaprzęgu, ale ostatecznie wszystko się udało). Razem z Mikołajem pojawiły się asystentki i mały elfik. Nie wiedzieć skąd „przyplątał się” i diabełek. Chyba nie w smak mu było, że wszystkie dzieci są grzeczne i zasłużyły na słodkie upominki. Wysłannik piekieł szukał swoich krajan, zaglądał do każdego szkolnego zakamarka. Był na stołówce i w kuchni, w szatniach, w klasach, w sekretariacie i na sali gimnastycznej, ale wszędzie - fiasko, wokół witali go dobrze ułożeni i grzeczni chłopcy i dziewczynki. Próbował się do nich przymilać i „zygał” diabelską rózgą, ale wszystko na próżno, respekt poczuł tylko przed księdzem i omijał go szerokim łukiem. Wreszcie zdrożony poszukiwaniami „swoich”, zasiadł w fotelu dyrektorskim i chwilkę się zdrzemnął. „ Na górze” chyba byli z niego niezbyt zadowoleni, bo wkrótce odwołano go do piekieł po tej nieudanej misji.
A dzieciaki? Cieszyły się łakociami, czapeczkami i chętnie pozowały do zdjęć. To jeden z tych dni, które wspomina się najmilej i najdłużej pozostają w pamięci. Zabawa naprawdę się udała, a diabełek był bardzo przyjazny i nikomu nie chciał zrobić krzywdy. Jego figle potraktujmy z przymrużeniem oka.
Na cześć Mam, Mikołaja i jego orszaku – hip, hip, hura! Hip, hip, hura! Hura, hura, hura!
Red. Ewa Jarosz